Raven Lynn - Dawn i Julien 01 - Pocałunek demona, ✿EBOOKI
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Raven Lynn
Dawn i Julien 01
Pocałunek demona
♦
Zostawienie na noc otwartego świetlika na płaskim dachu jest niczym
prośba o ulewę, która zaleje podłogi, albo... zaproszenie dla
włamywacza. Szczególnie, jeśli system bezpieczeństwa należy do równie
prehistorycznych jak ten w Montgomery High, gdzie tylko jeden samotny
strażnik patrolował teren małego kampusu. Traf chciał, że mężczyzna
przebywał akurat po drugiej stronie, przy halach sportowych.
Zręcznie wślizgnął się przez świetlik i bezgłośnie wylądował na
wyłożonej linoleum podłodze. Przybudówka była parterowa, zatem mógł
bez problemu wejść do środka przez jedno z okien, ale skoro ktoś okazał
się na tyle uprzejmy, że zostawił mu otwartą furtkę, to dlaczego miałby z
niej nie skorzystać? Bez wahania ruszył ciemnym korytarzem prosto do
sekretariatu. Po drodze minął metalowe szafki, parę oszklonych gablot, w
których wystawiono fotografie szkolnych drużyn wraz z trofeami oraz
czarną tablicę ogłoszeniową upstrzoną mnóstwem karteczek i plakatów.
Dotarłszy na miejsce, nacisnął klamkę, a kiedy ta nie puściła, wyszczerzył
zęby. Najwyraźniej pracował w tej szkole przynajmniej jeden
odpowiedzialny człowiek. Po niespełna minucie zamek był otwarty i drzwi
odskoczyły z cichym szurnięciem.
Znajdujące się za nimi pomieszczenie mogło uchodzić za wzór
szkolnego sekretariatu. Szeroka lada dzieliła je na dwie części: w tylnej
stało biurko z komputerem, drukarką, telefonem oraz innymi
potrzebnymi sprzętami, a w przedniej, przy najdłuższej ścianie — kilka
plastikowych krzeseł. Za biurkiem sterczała metalowa szafka na akta.
Parę segregatorów dzieliło na niej miejsce z koszem na pocztę
przychodzącą i wychodzącą, dwoma stosami podręczników oraz
okazałym fikusem. Drugie drzwi z mlecznobiałego szkła, opatrzone
elegancką tabliczką z nazwiskiem A.J. Arrons, prowadziły do gabinetu
dyrektora. Nie był zainteresowany tym, co się za nimi znajduje.
Bez zapalania światła prześlizgnął się obok lady, wysunął pierwszą
szufladę metalowej szafy i dokonał szybkiego rozeznania w systemie
archiwizacji. Potem przejrzał akta właściwego rocznika. Dokładnie
zapamiętał twarze, które należało wziąć pod uwagę. Dużo ich nie było.
Na szczęście, nie będzie musiał szukać igły w stogu siana.
Kiedy w końcu zamknął za sobą drzwi, duża, brązowa koperta leżała
już w koszyku na pocztę przychodzącą. Nazajutrz sekretarka otworzy ją, a
potem wszystko pójdzie zgodnie z planem.
Kot i pies
Do wczoraj wydawało mi się, że nie ma nic gorszego niż klasówka z
matematyki. Od dzisiaj wiem, że owszem jest: a mianowicie klasówka z
matematyki po nocy pełnej koszmarnych snów, których nie sposób sobie
przypomnieć, kiedy człowiek wstaje z tępym bólem głowy i zębów oraz z
wrażeniem, że nie zmrużył oka. A na dodatek stwierdza, że zaspał. I to
całkiem nieźle.
W łazience pobiłam wszystkie dotychczasowe rekordy, chociaż
suszyłam jeszcze włosy. Stanąwszy przed szafą na ubrania, z przykrością
omiotłam wzrokiem moje koszulki z półrękawkiem i letnie bluzki, a
następnie wybrałam T-shirta z nadrukiem głowy lwa oraz dżinsy.
Wprawdzie świeciło słońce, ale dzień zapowiadał się chłodny i jesienny,
czyli tak czy owak musiałam założyć kurtkę. Jeszcze raz pospiesznie
przesunęłam dłońmi po moich półdługich, ciemnoblond włosach, a potem
pędem zbiegłam po schodach. W kuchni o mało nie przewróciłam Elli,
gospodyni wuja. Jednym haustem opróżniłam filiżankę herbaty i jedynie
rzuciłam okiem na świeżo upieczone, czekoladowe mufinki, za które
normalnie gotowa jestem zabić. Ella chciała zaprotestować, ale
usłyszałam tylko „Ależ Dawn..." i mnie nie było. Pokonałam schody ze
zbyt wielkim impetem, ponieważ zamierzałam pobiec sprintem do ga-
rażu, i o mały włos nie wylądowałam brzuchem na masce
srebrno-niebieskiego audi. Po stronie kierowcy stał Simon, szczerząc
zęby.
- Dzień dobry, Dawn. Zaspało się, co? Odwieźć cię rollsem?
Simon był ostatnim ze sporej rzeszy nudziarzy, których wuj zatrudnił
dla mnie. Ten muskularny Hun o krótko przystrzyżonych włosach pełnił
funkcję gospodarza, szofera i ochroniarza w jednej osobie, ale
przynajmniej miał więcej poczucia humoru niż kolesie, którzy pilnowali
mnie wcześniej. I na szczęście na luzie przyjął fakt, że nie może łazić za
swoją podopieczną 24 godziny na dobę albo wozić mnie do szkoły tą
czarną, połyskującą chromem kobyłą, która - jak trudno było nie
zauważyć - stała zaparkowana za moim audi.
Kilka miesięcy temu ostro ścięłam się z wujem na ten temat. Przejął
nade mną opiekę po śmierci rodziców, którzy zostali zamordowani
podczas napadu rabunkowego. Mama była jego młodszą siostrą
przyrodnią, musiał ją ubóstwiać, ponieważ wybaczył jej nawet to, że
uciekła z jakimś „podejrzanym cudzoziemcem", bo tak nazywał mojego
ojca. Po ich śmierci zabrał mnie do siebie i próbując uchronić przed
wszelkim złem tego świata, wynajął całą masę opiekunek do dzieci oraz
ochroniarzy. Aż w końcu nie wytrzymałam, puściły mi nerwy.
Samuelowi Gabbronowi zwykle sprzeciwiali się tylko desperaci,
których nękały myśli samobójcze. Ale tamtego dnia, jakiś rok temu, po
prostu wszystko się we mnie zagotowało. Bo przecież to nie na niego
krzywo patrzyli inni uczniowie, to nie on musiał wiecznie znosić docinki i
cierpiał z powodu braku przyjaciół! Wuj bywał w domu jedynie gościem,
ciągle podróżował, dbając o swoje milionowe interesy. Przez telefon
zarzuciłam mu, że traktuje mnie jak więźnia, krzyczałam, że go
nienawidzę i wykorzystam pierwszą lepszą okazję, żeby stąd uciec.
Potem odłożyłam słuchawkę i bałam się ponownie do niej podejść.
Jeszcze tej samej
[ Pobierz całość w formacie PDF ]