Raj banków, ciekawości
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Raj banków, piekło klientów
Zarządzają nimi premierzy i ministrowie. Mają nadzwyczajne uprawnienia
Jeśli im podpadniemy, zedrą z nas skórę. Czy banki w Polsce mają za dużą
władzę?
To było podejrzane. Bank odkrył, że pieniądze na konto pani Elżbiety wpłacają jej
dzieci. Przekazy przychodziły regularnie, ale od pewnego czasu nie było renty.
Urzędnicy uznali, że renta i pieniądze od dzieci to nie to samo. Stwierdzili, że klientka
straciła zdolność kredytową, i zażądali, by natychmiast oddała pięć tysięcy złotych
kredytu.
- Skąd je wziąć z dnia na dzień? - przeraziła się. - Proszę pożyczyć - usłyszała.
Konto ma od 20 lat w PKO BP. Wydawał się najsolidniejszy: wielki i państwowy. Wszedł
niedawno na giełdę, ale pani Elżbieta słyszała, że pozostanie "nasz narodowy".
Urzędników nie interesowało jednak jej zaufanie do banku. Zagrozili komornikiem. Nie
przyszedł tylko dlatego, że dzieci spłaciły kredyt.
Banki w Polsce mają nadzwyczajne uprawnienia. Jeśli uznają, że klient stracił zdolność
kredytową, mogą wymówić kredyt z dnia na dzień, zarejestrować w sądzie dług i wysłać
po niego komornika. W profesjonalnym języku nazywa się to ,bankowym tytułem
egzekucyjnym". Rzecznik PKO BP zapewnia, że to ostateczność. Ale zwykły klient,
który nie ma prawnika, jest bezbronny.
O tym, czy przywileje banków nie są zbyt duże, w sierpniu 2005 roku debatował nawet
Sejm. Z kolei Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów wytacza procesy kolejnym
bankom, które żądają zbyt wysokich opłat i prowizji.
Roman na tropie Gekko
Na banki najbardziej zawziął się Roman Sklepowicz. Tropi te, które jego zdaniem
nadmiernie wykorzystują swoje uprawnienia i gnębią klientów.
Zajmował się biznesem. Ale rzucił go i założył Stowarzyszenie Poszkodowanych przez
System Bankowy. Opowiada historie, które przypominają film ,The Wall Street".
Głównym bohaterem był bezwzględny finansista Gordon Gekko - doprowadzał swoje
ofiary do bankructwa, aby przejąć ich majątek i sprzedać z ogromnym zyskiem.
Sklepowicz handlował kawą w Indonezji, zarobił trochę dolarów i w połowie lat 90.
postanowił zostać poważnym przedsiębiorcą. W Poznaniu kupił działkę budowlaną. Była
1
wąska i długa: 220 na 30 metrów. Łączyła osiedle mieszkaniowe imienia Mikołaja
Kopernika z ulicą Grunwaldzką, jedną z ważniejszych arterii miasta. - Ludzie z osiedla
chodzili przez nią na skróty do tramwaju. Znajomy podsunął mi pomysł, aby
zainwestować w pasaż handlowy - opowiada.
Miejscowy bank WBK zgodził się skredytować budowę. Jesienią 1998 roku nastąpiło
otwarcie. Goście zachwycali się futurystyczną elewacją z aluminium i szkła. Na trzecie
piętro wprowadził się kredytujący budowę bank.
Sklepowicz twierdzi, że na początku 1999 roku bank wstrzymał mu wypłatę ostatniej,
trzeciej, transzy kredytu i zażądał zwrotu czterech milionów marek. Powód - utrata
zdolności kredytowej. - Dla mnie to oznaczało bankructwo. Bank mógłby zlicytować
nieruchomość wycenioną na sześć milionów złotych za jedną czwartą wartości.
Do dziś spiera się z bankiem w sądzie. Proces ciągnie się latami. Sklepowicz żąda od
banku czynszu, który ten przestał płacić, gdy zaczęli spór. Bank wyprowadził się, mimo
że zawarli umowę najmu na 10 lat. - Mogłem tylko iść do sądu, a bank na dzień dobry
miał tytuł egzekucyjny i wysłał do mnie komornika.
Ustawa z PRL
W biurze Sklepowicza w pasażu trzeba się przeciskać między segregatorami z listami.
Gdy poznańskie media nagłośniły jego przypadek, zaczęli zgłaszać się ludzie z całej
Polski.
Jan Miązek, hodowca kurczaków z Janowca koło Wągrowca, chciał rozbudować fermę.
Wziął na siedem lat 150 tysięcy złotych kredytu. Po pięciu latach regularnych spłat bank
postawił kredyt ,w stan natychmiastowej wymagalności". Powód znów ten sam - utrata
zdolności kredytowej. - Hoduje ekologiczne kurczaczki na kartofelkach i pszeniczce, ma
zbyt w Luksemburgu. Mimo to znalazł się w sytuacji bez wyjścia. Tak padło wielu
przedsiębiorców - oburza się Sklepowicz.
- Nie bronię ludzi, którzy nie zwracają kredytów. Ale prawo powinno zabezpieczać
jednakowo interes obu stron. Czy to coś złego, że ktoś chce pożyczyć kasę, choć nie
ma zabezpieczenia? Każdemu wolno mieć marzenia. Bank powinien je zweryfikować i
odmówić. Tymczasem bank każdemu wciska kredyt. Gdyby chciał go koń, też by dostał.
Jeśli go nie spłaci, tym lepiej dla banku: zlicytuje go i jeszcze zyska - uważa Sklepowicz.
Tytuł egzekucyjny to groźny środek wobec klientów - przyznaje Krzysztof Budzich z
Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów. - W prawie to absolutny wyjątek
uczyniony dla banków. Kontrowersyjny, bo może prowadzić do nadużyć.
Ustawa pochodzi z czasów PRL. Aby wyegzekwować dług, bank nie musiał wtedy
nawet informować sądu. Sejm zmienił to dopiero w 1997 roku. Ale zgłoszenie dłużnika
2
w sądzie nadal jest formalnością. Trybunał Konstytucyjny w styczniu 2005 roku uznał to
za zgodne z konstytucją.
- Konstytucyjne nie znaczy słuszne. Po wyborach wrócimy do tego. Chcemy
zlikwidować nadzwyczajne uprawnienia banków w odzyskiwaniu długów - zapowiada
poseł Artur Zawisza z Prawa i Sprawiedliwości.
- Banki muszą mieć możliwość skutecznego odzyskiwania pieniędzy - odpowiada
Hanna Gronkiewicz-Waltz, była prezes NBP, a potem członek władz Europejskiego
Banku Odbudowy i Rozwoju w Londynie, która kandyduje do Sejmu z listy Platformy
Obywatelskiej. - To prawda, że na Zachodzie banki nie mają nadzwyczajnych
przywilejów. Ale tam są sprawne sądy - przekonuje. Przypomina, że w połowie lat 90.
blisko 20 procent kredytów w Polsce było niespłacanych. Dziś udało się je ograniczyć
do 13 procent. Zdaniem Gronkiewicz-Waltz podobnie jest na Zachodzie.
Walczący z lichwiarzami
Pewien student poprosił Pekao SA o kredyt na naukę. Bank zgodził się go udzielić.
Postawił warunek: student musi mieć konto w Pekao SA. Zapewnił, że otworzy je na
preferencyjnych warunkach. Ale rok później bank zmienił zdanie i wprowadził wyższe
opłaty za prowadzenie konta, takie jak dla wszystkich klientów. Student znalazł się w
pułapce. Gdyby chciał przenieść konto do innego banku, Pekao SA natychmiast
zażądałoby spłaty kredytu. Sprawą zajął się Urząd Ochrony Konkurencji i
Konsumentów. - Korespondowaliśmy z bankiem. Ale nic nie zmienił, więc pozwaliśmy
go do sądu. Jeśli wygramy, to będzie precedens - mówi Krzysztof Budzich z UOKiK.
Według niego inne banki także zaczęły stosować umowy wiązane: oferują korzystne
kredyty dla tych, którzy sięgną po inne usługi. W ten sposób kredyt może kosztować
znacznie więcej, niż bank przedstawia.
- Opłaty i prowizje są za wysokie. Pisałam o tym do Komisji Nadzoru Bankowego, gdy
byłam prezesem NBP - zgadza się Hanna Gronkiewicz-Waltz. Bogusław Grabowski,
były członek Rady Polityki Pieniężnej przy NBP, dodaje, że banki w Polsce są drogie,
bo zatrudniają zbyt wiele osób i muszą inwestować w systemy komputerowe czy
bankomaty. Według niego mniejsze opłaty wymusi konkurencja. Ale nie ma się co
łudzić, że znikną. Na Zachodzie opłaty i prowizje to główne źródło przychodów dla
banków. Oprocentowanie kredytów jest tam niskie, bo nie ma inflacji.
Gdy w Polsce spadła inflacja, kredyty także potaniały. Posłowie uznali jednak, że banki
nadal zdzierają skórę z klientów. W sierpniu 2005 roku przegłosowali ustawę
antylichwiarską. Odsetki od kredytów w skali roku nie będą mogły przekraczać
czterokrotności stopy procentowej ustalanej przez Radę Polityki Pieniężnej. Prawo
wejdzie w życie za pół roku. Gdyby obowiązywało dziś, odsetki nie mogłyby być
większe niż 25 procent.
3
- Ta ustawa to głupota. Ludziom trudniej będzie zdobyć pieniądze, bo banki zlikwidują
wysoko oprocentowane, szybkie kredyty - przewiduje Grabowski.
- Zmusi to ludzi, którzy pilnie potrzebują pieniędzy, do zaciągania kredytów w szarej
strefie. To wylewanie dziecka z kąpielą - dodaje Gronkiewicz-Waltz.
- Bankowcy zareagowali nerwowo. To silne środowisko, które potrafi zadbać o swoje
interesy. Są skuteczniejsi niż górnicy - uważa Artur Zawisza z PiS, który walczył w
Sejmie z lichwą.
Kredyt dla posła
Według Bogusława Grabowskiego po prywatyzacji banki stały się ostrożniejsze. Ale
brakuje im doświadczenia, bo kapitalizm w Polsce jest dopiero od kilkunastu lat. - Banki
wolą zarabiać duże sumy na kilku wielkich, dobrze zabezpieczonych kredytach, niż
udzielać ich małym i średnim przedsiębiorcom. To logiczne. Taniej i łatwiej jest ocenić
ryzyko jednego kredytu na 10 milionów złotych niż stu po sto tysięcy - tłumaczy
Grabowski. - Bank ocenia masowe ryzyko drobnych kredytów. Szacuje, że nie spłaci ich
pięć albo dziesięć procent, i wlicza to w marżę, która pokryje straty. Za tych, którzy nie
zwracają, płacą pozostali.
Wielkie kredyty udzielane wielkim zakładom decydują o losach całych branż gospodarki.
Najlepszy przykład to stocznie. Prezes banku, który w 1991 roku wyciągnął z tarapatów
Stocznię Szczecińską, 10 lat później odmówił dalszego kredytu i przesądził o jej
bankructwie. Wcześniejszą pomoc dla stoczni uznano za finansowy majstersztyk. Był to
Polski Bank Rozwoju, wchłonięty pod koniec lat 90. przez BRE Bank. Ale bank stracił
zaufanie do zarządu stoczni i pociągnęło to za sobą upadek całej branży w Polsce.
Partie polityczne także żyją dzięki kredytom, które dostają od bankowców. Na obecną
kampanię wyborczą najwięcej udzielił ich PKO BP. Do kredytów z tego banku przyznały
się: Prawo i Sprawiedliwość (15 milionów złotych), Platforma Obywatelska (12 milionów
złotych), Samoobrona i Liga Polskich Rodzin (po 8 milionów).
- Mamy specjalną ofertę kredytu dla partii i komitetów wyborczych. Nie gra roli opcja
polityczna. Decyduje zdolność i wiarygodność kredytowa. Wszystkie mogą dostać
kredyty na takich samych warunkach rynkowych. Jesteśmy po to, aby zarabiać - mówi
Marek Kłuciński, rzecznik prasowy PKO BP. Wnioski rozpatruje tylko jeden oddział
banku w Warszawie.
Kłuciński twierdzi, że ryzyko kredytów dla partii jest oceniane podobnie jak dla
wszystkich innych. Jednym z kryteriów są sondaże przedwyborcze - bank analizuje
wyniki podawane przez wszystkie najważniejsze ośrodki badawcze. Partie otrzymają z
4
budżetu zwrot kosztów kampanii proporcjonalnie do liczby miejsc uzyskanych w
parlamencie. Rzecznik dodaje, że zabezpieczeniem może być także majątek partii.
Silne lobby bankowe
Poseł Artur Zawisza jest pod wrażeniem jednego z 13 krótkich filmów nakręconych na
25. rocznicę powstania Solidarności. Dawny opozycjonista ma kłopoty z kredytem. Idzie
z interwencją do dyrektora banku. Otwiera drzwi i widzi byłego prokuratora, który
oskarżał go w stanie wojennym.
- To tylko filmowa scena. Ale coś w tym jest, że kariery bankowe łatwiej robili ludzie,
którzy byli dobrze ustawieni w poprzednim systemie politycznym. Mieli dużą wiedzę.
Wyszli z polityki i stali się nowymi kapitalistami - uważa Zawisza.
W działających w Polsce bankach roi się jednak od dawnych urzędników i polityków
różnych opcji. Na przykład we władzach wciąż kontrolowanego przez państwo PKO BP
jest dwóch byłych ministrów finansów (po jednym sprzed 1989 roku i po nim), dwóch
wiceministrów, zastępca szefa Kancelarii Prezydenta Wojciecha Jaruzelskiego, członek
zespołu konsultantów prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego do spraw obszarów
wiejskich i rolnictwa oraz były wiceprezes ZUS.
Prezesem Banku Millennium (dawniej BIG Bank Gdański) jest Bogusław Kott, do 1989
roku wysoki urzędnik Ministerstwa Finansów. W jego radzie nadzorczej zasiadał obecny
premier Marek Belka, wówczas doradca ekonomiczny prezydenta Kwaśniewskiego.
Obecnie nadal tam zasiadają były minister spraw zagranicznych Dariusz Rosati i
Ryszard Pospieszyński, dawny ambasador Polski w Pakistanie. Z kolei na czele BGŻ
stał przez wiele lat Kazimierz Olesiak, peerelowski wicepremier i minister rolnictwa.
Za fachowca uchodzi były premier Jan Krzysztof Bielecki, dziś prezes Pekao SA, który
bankierskie szlify zdobył wcześniej w EBOiR w Londynie. A także Andrzej Olechowski,
który w 1994 roku zrezygnował ze stanowiska ministra spraw zagranicznych, by zasiąść
w radzie Banku Handlowego.
Ale trudno odgadnąć, dlaczego w 2002 roku, krótko po przejęciu banku przez
amerykańską Citigroup (państwo zachowało blisko jeden procent akcji), do jego rady
nadzorczej trafili Andrzej Gdula, ówczesny szef zespołu doradców prezydenta
Kwaśniewskiego, oraz Edward Kuczera, skarbnik SLD, który zresztą zasiada tam do
dzisiaj.
- Na Zachodzie banki zatrudniają byłych urzędników ministerstw finansów oraz gate-
openers, czyli ludzi, którzy zapewniają kontakty w określonej branży. Ale to nie jest tak
masowe jak u nas - mówi Bogusław Grabowski, który zapytał kiedyś pewnego finansistę
z dużego zachodniego banku działającego w Polsce, po co daje posady politykom.
Tamten odparł: - W każdym kraju mamy tylko jeden cel: maksymalny zysk.
5
[ Pobierz całość w formacie PDF ]