Rzeznik - Campbell Armstrong, kryminał,sensacja, thriller, Armstrong, Campbell, Rzeznik
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
//-->Armstrong CampbellLou PerlmanRzeźnikLou Perlman, sierżant policji w Glasgow, przebywa na urlopie zdrowotnym. Jak samwyznaje: „Co należy rozumieć, że chcą mnie wykopać. Przecież już od dawna słynę ztego, że... mówię to, co myślę”. I dodaje: „Nie wolno mi przekroczyć progu komendy,nawet gdybym był w pobliżu i strasznie zachciałoby mi się sikać...” A wszystko to akuratgdy sporo się dzieje w światku przestępczym Glasgow. Bo Reuben Chuck to nowyczłowiek, który zdobywa władzę i wspina się na sam szczyt mafijnej hierarchii. APerlman od dawna chciał go przymknąć... I teraz na własną rękę spróbuje zdobyćprzeciw niemu mocne dowody. Zwłaszcza gdy makabryczne odkrycie w postaci torebkiz obciętą dłonią w domu Lou zaskakująco powiąże go z podobnymi wypadkami wostatnim czasie. Do tego jeszcze Lou nie może pozbierać się po wyjeździe Miriam, zktórą łączyło go wiele – ale chyba tylko w jego wyobraźni, sądząc po kartkach, jakieotrzymuje z różnych zakątków świata... A gdy dojdzie sprawa zniknięcia syna BettyMcLatchie – sprzątaczki w jego wyjątkowo zapuszczonym domu – na barki Perlamanaspadnie naprawdę dużo kłopotów.1Najwyższy już czas. Widział, jak szefowie przeżywają swoje wzloty i upadki, a na ichmiejsce przychodzą inni. Obserwował, jak tworzą się kruche więzi, które potem pękają nafalach zdrady i przemocy. Miał czterdzieści pięć lat i był gotowy na awans; czekał na tęchwilę już od wielu lat.Na końcu Hill Street wysiadł ze swojego jaguara. W ten chłodny, październikowy wieczórmiał na sobie długi, kaszmirowy płaszcz koloru wielbłądziego beżu. Przyklaskując dłońmi wrękawicach, obrzucił wzrokiem rozciągające się przed nim miasto — wyrafinowany przepychSt George's Mansions, willi oświetlonych czerwonymi reflektorami, wieże Trinity, jaskraweskupiska Maryhill i ciemną kałużę, czyli Kelvingrove Park. Dalej ciągnęły się Partick,Broomhill i Hyndland. Słyszał ryk samochodów, pędzących autostradą do przystanipromowej, i ciężarówek do Anderston i do portu Broomielaw, a potem, przecinając wąskąwstęgę rzeki Clyde, do Kingston i Kinning Park, do Govan i Pollok, i jeszcze dalej.Cały ten zgiełk, tyle świateł, wszystkie te strefy mroku.To miasto jest moje.Reuben Chuck wyjął z kieszeni komórkę, wystukał numer. — No, ruszajcie — rzucił.Jimmy „Bram" Stoker siedział jak zwykle w swojej prywatnej sali jadalnej w klubo-restauracji Corinthian w bogato zdobionym, wiktoriańskim budynku, gdzie niegdyś mieściłsię sąd okręgowy w Glasgow. Dokuczał mu wrzód: małe, wredne draństwo tkwiące wjelitach. Właśnie zjadł leszcza w curry, którego smak ciągle mu się przypominał. Nie należyufać leszczom. A zwłaszcza tym w curry.Dopił brandy, wstał od stolika i popatrzył na swoich gości: Teksańczyka nazwiskiem RickTosh i miejscową dziewczynę, Patsie, którą przyprowadzono Amerykaninowi dla rozrywki.— No, to zostawiam was samych — oznajmił Stoker. — Miłej zabawy. — Zrobił szerokigest, sugerując, że stawia im nie tylko najsmaczniejsze posiłki i najlepsze wino, ale iwszystkie inne przyjemności tego wieczoru.— Zaraz, przecież to dopiero dziesiąta, nie? — zaprotestował łagodnie Rick Tosh,twardoskóry mężczyzna o szyi tak sękatej, że żyły na niej przypominały brązowe, napięteliny. Pokryte plamami wątrobowymi łapsko trzymał pod stołem na kolanie grzeczniutkiejPatsie z zamiarem przesunięcia się na wewnętrzną stronę uda, gdy tylko Stoker się oddali.— O interesach pogadamy rano — orzekł Stoker. — Dzisiejszy wieczór to czas narozrywkę.— W takim miejscu i przy takiej dziewczynie trzeba chyba być pieprzonym baptystą, żebynie ulec pokusie. — Rick Tosh zaśmiał się cicho. Głowa chodziła mu w górę i w dół, jakbyktoś celował w niego jabłkami, a on robił uniki; usta miał otwarte i ramiona mu drgały, ale zjego gardła nie wydobywał się żaden dźwięk. Jimmy Stoker pochylił się nad dziewczyną iszepnął jej do ucha: — Bądź dla niego miła, laleczko. — Jej perfumy pachniały tak silnie, żemiał wrażenie, że po dłuższym ich wdychaniu wysiądą mu płuca. Wziął Tosha za lewą dłoń,wiedząc, że prawa jest już zajęta. — O dziesiątej rano przyślę kogoś, żeby odebrał pana zhotelu. — W takim razie będę czekał — odparł Teksańczyk. — Adios.— No właśnie, adios. — Jimmy Stoker odszedł od stolika. W tej samej chwili dwóchmłodych mężczyzn, którzy przez cały wieczór stali przy barze, ruszyło za nim do szatni,zostawiając niedopite drinki. Jeden z nich odebrał płaszcz i kapelusz Stokera i pomógł mu sięubrać. Kapelusz trzyma! w ręce na wypadek fatalnej pogody, bo tylko wtedy Stoker,aczkolwiek niechętnie, zgadzał się przykryć swoje białe, gęste, wymodelowane włosy, którebyły jego dumą.— Miło spędził pan wieczór, panie Stoker? Stoker beknął. — Wszyscy Teksańczycy topieprzone gaduły. Nic, tylko ropa i ropa, a jak nie ropa, to bydło, i że niby w głowie się niemieści, ile to tysięcy pogłowia i hektarów. Ten twierdzi, że na jego ziemi można bywybudować miasto, i to pięciokrotnie większe niż Glasgow. Taki z niego chwalipięta. Niechtylko człowiek pozwoli Amerykanom położyć łapska na swoich interesach, a zachowują sięjak pijawki. Wystarczy dać im palec.Młody mężczyzna wyjrzał na ulicę głównymi drzwiami. — Wszędzie czysto, panie Stoker— oznajmił.— Czyli wszystko gra — rzucił Stoker.Ktoś przytrzymał mu drzwi. Dwóch młodych mężczyzn otoczyło go z obu stron po drodzewzdłuż Ingram Street do zaparkowanego daimlera Stokera. Jeden z nich otworzył tylne drzwi.Stoker wsiadł. — No, to prowadź do domu, wiejska drogo — rzucił.Młody człowiek, który otworzył drzwi, usadowił się na siedzeniu pasażera, a jegotowarzysz usiadł za kierownicą. Samochód minął Italian Centrę i ruszył wzdłuż GlassfordStreet w kierunku Argyle Street. Glassford była słabo oświetlona; po obu stronach ciemnebudynki, stare magazyny przerobione na sklepy, a nad nimi mieszkania.Jimmy'emu Stokerowi znów przypomniał się smak leszcza. To tak, jakby ryba wróciła dożycia i podpływała mu przełykiem w bańce wodnistych gazów. Kilka razy beknął dosadnie.— Na Boga, nigdy nie próbujcie leszcza w curry, chłopaki — powiedział. Odpiął guzikiswojego szarego, jednorzędowego garnituru i poluźnił pasek. Rozpiął też dwa guziki spodni.Młody mężczyzna na siedzeniu pasażera obejrzał się do tyłu. Wciąż trzymając kapeluszStokera, podał mu go. — Ma pan tu swój kapelusz na to curry.Stoker pochylił się naprzód. — Już ja ci pokażę, Jack. Nie potrzebuję twoich kiepskichdowcipów. Sprawdź lepiej, czy zostało jeszcze trochę Rolaidsa.Jack otworzył schowek, w którym zapaliła się mała lampka. Poszperał w środku. — Anikropelki, panie Stoker.Nadjeżdżający z przeciwka samochód skręcił gwałtownie, blokując drogę daimlerowi.Kierowca Stokera zahamował, chcąc uniknąć zderzenia. — Pieprzony wariat — rzucił.Tamten samochód zatrzymał się, śmignęły otwierane drzwi i trzech mężczyzn wyskoczyłoprosto w oślepiający blask reflektorów daimlera.— Co jest, do cholery? — krzyknął Stoker.Jack właśnie sięgał po spluwę, którą trzymał pod siedzeniem pasażera, kiedy przedniaszyba pękła i roztrzaskała się na kawałki. Jack przewrócił się na bok. Oderwany fragmentskóry z jego głowy wylądował na tylnym siedzeniu i krew trysnęła Stokerowi w oczy.Kierowca skurczył się w fotelu, próbując wyrwać spluwę z martwej dłoni Jacka, ale drugistrzał rozerwał mu szczękę i mężczyzna osunął się na oparcie. Stoker otworzył tylne drzwi iwygramolił się z samochodu, czując, jak rozpięte spodnie zsuwają mu się z bioder. Potknąłsię na chodniku. Zamrugał oczami, za-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]