Ray Angie - Duchy, ebooki Różne-klasyka,młodzieżowe,bajki, ebooki Obyczajowe i Romanse
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Angie Ray DUCHY
Prolog
V
incent Parsell, szósty hrabia Helsbury, popijał samotnie koniak przy porysowanym stole, za którym
mogłoby zasiąść dwadzieścia osób. Deszcz uderzał o szyby, w jadalni było zimno i ciemnawo, ale
hrabia Parsell nie zawołał służącego, żeby dołożył do ognia i zapalił świece w kandelabrze. Nie
zwracał uwagi na zimną ciemność, która skradała się pod ścianami i prześlizgiwała po podłodze.
Cała uwaga hrabiego skupiona była na portrecie wiszącym na przeciwległej ścianie.
Pełen jasnych kolorów obraz w złoconej ramie pozostawał w ostrym kontraście do ponurego pokoju.
Za pomocą jakiejś magicznej mieszanki odcieni artyście udało się doskonale uchwycić wizerunek
kobiety: czarne loki, upięte w wysoki kok, odsłaniały delikatny zarys twarzy; złoty medalion
zawieszony na szyi spoczywał na kremowej skórze; suknia z podniesioną talią ze złotego jedwabiu
świeciła się połyskliwie i prowokacyjnie sugerowała ukryte pod nią kształty; pełne czerwone usta
uśmiechały się uwodzicielsko; prześliczne ciemnoniebieskie oczy błyszczały od radosnego śmiechu.
Vincent odwrócił wzrok. Ostatni raz, kiedy ją widział - na balu maskowym w Helsbury - w jej
oczach nie było uśmiechu. Tego wieczoru zerwała ich zaręczyny.
Podniósł do ust kieliszek i upił duży łyk. Koniak zapiekł w gardle i osiadł w żołądku. Vincent czekał.
Nic.
Zaklął. Pił już od dwóch godzin i nadal nie odczuwał otępiającego ciepła, na które liczył. Odstawił
kieliszek i wziął butelkę. Kiedy napełniał kieliszek, kilka brązowych kropli upadło na dębowy stół, a
stuk szkła o szkło odbił się echem w ogromnym pomieszczeniu. Vincent zdał sobie sprawę z
przejmującej ciszy i pustki w domu.
Głośno odstawił butelkę. Nie był przyzwyczajony do samotności. Zazwyczaj mieszkał tu któryś z jego
braci. Teraz jednak wszyscy wyjechali do Londynu. Wszyscy, oczywiście oprócz Gilberta, który
wiódł
sielankowy żywot z żoną Jane i małym synkiem Jasonem.
Vincent przysłonił oczy dłonią. Gil zawsze różnił się nieco od innych Parsellów - był od nich mniej
nieufny i bardziej uparty - ale zaskoczył całą rodzinę, kiedy im powiedział, że się zakochał w Jane.
Sam Vincent też się trochę z niego wyśmiewał. Teraz jednak, na wspomnienie szczerych, jasnych
twarzy Gila i Jane poczuł
się jeszcze żałośniej.
Może powinien pojechać do Elizabeth. Porozmawiać z nią. Przeprosić...
Nie.
Wzdrygnął się na samą myśl. Hrabiowie Helsbury nie przepraszali ani tym bardziej nie upokarzali
się przed kobietami. To Elizabeth musi przyjść do niego, i to prędko, bo inaczej może już jej nie
zechce...
- Jaśnie panie - odezwał się za nim cichy głos.
Vincent odwrócił się i z trudem skupił wzrok na niskim, ciemnowłosym mężczyźnie w drzwiach.
Zmarszczył brwi.
- O co chodzi, Wilmott?
- Najmocniej przepraszam, gaśnie panie, ale właśnie to przyszło.
Wilmott podszedł i podał mu list, po czym wycofał się na odległość pełną szacunku.
- Posłaniec czeka na odpowiedź.
Vincent odwrócił się tyłem do Wilmotta, nie zwracając uwagi na jego ostatnie słowa. W milczeniu
wpatrywał się w znajome, kobiece pismo. Przez chwilę zaszumiało mu w głowie, potem się
uśmiechnął.
Wreszcie się opamiętała. Wiedział, że tak będzie. Wiedział, że prędzej czy później będzie go błagać
o wybaczenie. W jej liście będą smugi łez i wiele ładnych słów przeprosin. Vincent obrócił papier w
rękach.
Nie był pewien, czy powinien przyjąć list; zachowała się doprawdy okropnie.
List pachniał lekko perfumami przypominającymi wiosenne róże. Vincent wchłonął w siebie znajomy
zapach. Poczuł mrowienie w lędźwiach i drżenie palców. List wypadł mu z ręki na ciemny stół, na
rozlane krople koniaku. Już bez uśmiechu podniósł Ust i złamał pieczęć.
Drogi Vincencie!
Mam nadzieję, iż list ten zastanie Cię w dobrym zdrowiu. Chociaż rozstaliśmy się w gniewie, chcę
Cię
zapewnić, że nie żywię do ciebie urazy. Chciałabym, abyś i Ty nie wracał myślą do przeszłości.
Mam
nadzieję, że zostaniemy przyjaciółmi.
Zamknął na sekundę oczy. Nie, nie chciał wracać do przeszłości. Tak, chciał, aby byli
„przyjaciółmi”.
Bardzo chciał. Być może wybaczy jej w końcu. Zemści się za jej upór po ślubie - przez tydzień nie
wypuści jej z łóżka...
Otworzył oczy i z lekkim uśmieszkiem na ustach czytał dalej:
W duchu przyjaźni chciałabym Cię prosić, żebyś zwrócił portret, który ci dałam w prezencie
zaręczynowym. Jestem pewna, iż przyznasz mi rację: nie jest to cos, co powinieneś zatrzymać.
Zwłaszcza teraz, kiedy się zakochałam w kim innym i mam wkrótce wyjść za mąż.
Słowa rozmazały mu się przed oczyma. Poczuł, że krew zamarza mu w żyłach. W pokoju zrobiło się
ciemno. W skroniach coś mu waliło, a w uszach głośno dzwoniło.
- Czy będzie odpowiedź? - spytał Wilmott.
Vincent gapił się na niego bezmyślnie.
- Jaśnie panie - dopytywał Wilmott, marszcząc z niepokojem ciemne, gęste brwi. - Czy będzie
odpowiedź?
Vincent spojrzał na list, który ściskał zmięty w zaciśniętej dłoni. Wciągnął głęboko powietrze. Wstał,
gwałtownie odsuwając krzesło.
Nie odpowiadając zdumionemu lokajowi wyszedł z pokoju do marmurowego holu, gdzie czekał
przemoczony służący, który nerwowo obracał w rękach mokry od deszczu kapelusz.
Vincent wyciągnął do niego zmięty papier.
- Ty to przyniosłeś?
Krępy posłaniec zacisnął palce na kapeluszu. Z jego peleryny ściekała na podłogę strużka wody.
- T-t-tak, jaśnie panie. Panna Yale powiedziała, że mam przynieść ten obraz - kiwnął głową w stronę
płótna stojącego pod ścianą - i w zamian dostać inny obraz od pana. Czeka na mnie powóz.
Oddała jego portret? Vincent z wysiłkiem powściągnął wściekłość.
- Pannie Vale musi bardzo zależeć na tym obrazie - stwierdził.
- To prawda - powiedział posłaniec, znów kręcąc nerwowo kapeluszem. - Chce go dać hrabiemu
Havershamowi.
Vincent poczuł, że sztywnieją mu mięśnie szyi i ramion.
- Haversham? - powtórzył. - Wychodzi za Havershama?
- Tak, proszę pana. Jutro.
Vincent zobaczył przed oczyma czerwoną mgłę. Haversham. Jutro wychodzi za hrabiego
Havershama.
Najbogatszego mężczyznę w kraju - i największego fircyka.
Głupia baba. Chciwa, niewierna baba.
Vincent odwrócił się do Wilmotta i powiedział przez zaciśnięte zęby:
- Zawołaj trzech ludzi i zdejmijcie portret ze ściany.
Posłaniec postąpił krok w przód.
- Chętnie pomogę, proszę pana.
- To nie będzie konieczne - odparł Vincent, obrzucając go przelotnym spojrzeniem. - Nie zabierzesz
obrazu do swojej pani.
Posłaniec otworzył usta.
- Ale... ale co powiem pannie Yale?
Vincent spojrzał na niego zmrużonymi oczyma.
- Możesz poinformować pannę Yale, iż zamierzam rozniecić największe w tym hrabstwie ognisko i
spalić jej portret. Jestem pewien, że kilka wieków temu zginęłaby na stosie razem z obrazem. A teraz
- dodał
niebezpiecznie cichym głosem - proponuję, żebyś się stąd wyniósł, zanim wyrwę ci flaki i rzucę twój
zewłok krukom.
Posłaniec przestał kręcić kapeluszem, wcisnął go na głowę i odwrócił się na pięcie, omal nie
przewracając się w kałużę u jego nóg. Szybko zniknął za drzwiami.
Z nieprzyjemnym uśmiechem na ustach Vincent spojrzał na Wilmotta, stojącego nieruchomo pośrodku
holu.
- I co? - spytał, nadal tym samym cichym głosem.
Wilmott otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale zmienił zamiar. Pospiesznie ruszył do
schodów dla służby.
Vincent wrócił do jadalni. Wziął kieliszek z koniakiem i wypił jednym haustem. Kiedy schylił się,
żeby odstawić kieliszek, jego wzrok jeszcze raz padł na obraz.
Niebieskie oczy rozświetlały niemal ciemny pokój. Śmiały się do niego, czarując i drwiąc z niego
jednocześnie. Prawie słyszał jej śmiech. Niski, kuszący śmiech, który doprowadzał człowieka do
szaleństwa z pożądania.
Zacisnął dłoń na pustym kieliszku.
Teraz Haversham będzie słuchał tego śmiechu. Do niego Elizabeth będzie się słodko uśmiechać i
[ Pobierz całość w formacie PDF ]