Rajaniemi Hannu - Kwantowy zlodziej, CZYTADEŁKA, mix ROMANSE 300 stron ów

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
HANNU RAJANIEMI
KWANTOWY
ZŁODZIEJ
Quantum Thief
PRZEŁOŻYŁ WOJCIECH SZYPUŁA
„Przychodzi taki moment, w którym w natłoku zmian przestajesz rozpoznawać samego
siebie. To bardzo smutna chwila. Czuję się teraz tak, jak musi czuć się człowiek, który zgubił
własny cień...”.
Maurice Leblanc,
Ucieczka Arsene’a Lupin
ROZDZIAŁ 1
ZŁODZIEJ I DYLEMAT WIĘŹNIA
Jak zawsze, zanim z wojmózgiem strzelimy do siebie nawzajem, próbuję do niego
zagadać:
- Wszystkie więzienia są takie same, nie uważasz?
Nawet nie wiem, czy mnie słyszy. Nie ma żadnych widocznych organów słuchowych,
tylko oczy, całe setki ludzkich oczu umieszczonych na końcach sterczących z ciała wypustek.
Przypomina egzotyczny owoc. Unosi się w powietrzu w sąsiedniej celi, po drugiej stronie
rozdzielającej nas świecącej linii. Olbrzymi srebrny colt wyglądałby niedorzecznie w uścisku
jego gałązkowatych manipulatorów - gdyby nie fakt, że zastrzelił mnie z niego już czternaście
tysięcy razy.
- Przypominają dawne lotniska na Ziemi - mówię dalej. - Nikt nie chce w nich
przebywać, nikt tak naprawdę w nich nie mieszka. Jesteśmy tu przejazdem.
Dzisiaj ściany więzienia są szklane, przezroczyste. Wysoko w górze świeci słońce,
niemal jak prawdziwe, ale nie do końca: jest słabsze. Miliony cel o ścianach i posadzkach ze
szkła ciągną się w nieskończoność wszędzie wokół mnie. Rozszczepione przez nie światło
kładzie się barwami tęczy na podłodze. Nie licząc tych kolorów, moja cela jest pusta, a ja nagi
jak po urodzeniu. Mam tylko broń. Czasem, kiedy wygrywasz, pozwalają ci wprowadzić
jakieś drobne zmiany. Wojmózgowi się udało. W jego celi pływają przystosowane do
nieważkości kwiaty - czerwone, fioletowe i zielone bańki wyrastające z bąbli wody, jak
rysunkowe wersje prawdziwych kwiatów. Cholerny narcyz.
- Gdybyśmy mieli tu toalety, ich drzwi otwierałyby się do wewnątrz. Nic się nie
zmienia.
No dobrze, zaczyna mi brakować pomysłów.
Wojmózg powoli unosi colta. Gąszcz opatrzonych oczami wypustek faluje. Szkoda, że
nie ma twarzy, spojrzenie tego lasu wilgotnych ślepi działa mi na nerwy.
Nie przejmuj się, powtarzam sobie w duchu. Tym razem się uda.
Minimalnie poruszam rewolwerem; drgnienie nadgarstka i język ciała sugerują ruch,
jaki powinienem wykonać, gdybym naprawdę chciał w niego wycelować. Każdym mięśniem
krzyczę „współpraca!".
No, daj się przekonać. Serio. Tym razem zostaniemy przyjaciółmi...
Ognisty błysk - to czarna źrenica colta rozbłyskuje światłem. Mój zaciśnięty na spuście
palec drga odruchowo. Podwójny grzmot. I pocisk w mojej głowie.
Nie sposób przyzwyczaić się do wrażenia, jakie wywołuje rozpalona metalowa kula
wbijająca się w czoło i wychodząca potylicą. Symulacja jest cudownie szczegółowa. Ognisty
pociąg wjeżdżający w czaszkę, ciepły rozbryzg krwi i mózgu na plecach i ramionach,
gwałtowny chłód, i na koniec czerń, kiedy wszystko się zatrzymuje. Archontowie więzienia
Dylemat chcą, żeby więźniowie dobrze to czuli. To kształcące doświadczenie.
A więzienie edukacją stoi. Oraz teorią gier, czyli matematyką podejmowania
racjonalnych decyzji. Nieśmiertelne umysły, a takimi są archontowie, mają czas na różne
obsesje. I bardzo to pasuje do Sbornosti - kolektywu rządzącego Wewnętrznym Układem
Słonecznym - żeby właśnie im powierzyć nadzór nad więzieniami.
Gramy wciąż w tę samą archetypiczną grę, ukochaną grę ekonomistów i
matematyków, która tylko przybiera różne formy. Czasem bawimy się w cykora: znajdujemy
się na nieskończonej autostradzie, pędzimy naprzeciw siebie z ogromną prędkością i
podejmujemy decyzję, czy w ostatniej chwili stchórzyć i skręcić, czy zostać na kursie
kolizyjnym. Czasem jesteśmy żołnierzami w okopach i patrzymy na siebie ponad pasem
ziemi niczyjej. A czasem maksymalnie upraszczają sprawę i robią z nas więźniów -
zwykłych, staroświeckich więźniów, przesłuchiwanych przez ludzi o nieprzeniknionych
twarzach - którzy muszą wybierać między zdradą i kodeksem milczenia. Dzisiaj dla
urozmaicenia dali nam pistolety. Wcale nie jestem ciekaw, co wymyślą jutro.
Wracam do życia ostro, z trzaskiem, jak wańka-wstańka na gumce. Mrugam
powiekami. Mam przerwę w umyśle. Chropowatą krawędź. Po każdym powrocie archontowie
minimalnie zmieniają układ neuronów w mózgu. Twierdzą, że darwinowska szlifierka prędzej
czy później zmieni każdego więźnia w zrehabilitowanego, skłonnego do współpracy
obywatela.
Jeśli przeciwnik strzeli, a ja nie, mam przechlapane; jeśli strzelimy obaj, trochę zaboli;
jeśli pójdziemy na współpracę, będziemy mogli świętować - tyle tylko, że zawsze jest
bodziec, który każe pociągnąć za spust. Teoria mówi, że odpowiednio duża liczba spotkań
wykształci w nas skłonność do współpracy.
Jeszcze kilka milionów takich rund i zostanę harcerzem.
Rewelacja.
Wynik ostatniego starcia to ból w kościach. Obaj z wojmózgiem zdradziliśmy. W tej
rundzie będą jeszcze dwie próby.
Za mało. Niech to szlag.
Pokonując sąsiadów, zdobywa się terytorium. Kto na koniec rundy ma najwięcej
punktów, ten wygrywa. W nagrodę dostaje duplikaty samego siebie, które usuwają i zastępują
otaczających go przegranych. Dzisiaj idzie mi słabo: dwie podwójne zdrady, obie z
wojmózgiem. Jeśli nie przeważę szali na swoją korzyść, czeka mnie prawdziwa nicość.
Ważę w myślach możliwości. W dwóch z otaczających mnie sześcianów (po lewej i z
tyłu) znajdują się klony wojmózga. Po prawej widzę jakąś kobietę. Kiedy odwracam się w jej
stronę, szklana ściana między nami znika i dzieli nas już tylko niebieska linia śmierci.
Tamta cela jest tak samo pusta jak moja. Ubrana w podobny do togi czarny strój
kobieta siedzi na środku pomieszczenia i obejmuje kolana rękoma. Przyglądam się jej
ciekawie. Widzę ją pierwszy raz. Ma przypominającą kształtem migdał twarz Azjatki i krępe,
silne ciało. Jej mocno opalona skóra przywodzi mi na myśl Oort. Uśmiecham się do niej i
macham ręką. Nie zwraca na mnie uwagi, ale więzienie najwyraźniej postanawia potraktować
tę interakcję jako współpracę. Punktuję; odczuwam to jako ciepło, jak po łyku whisky. Od
kobiety znów dzieli mnie szklana ściana.
To było łatwe, myślę sobie. Ale na wojmózga nie wystarczy.
W czwartej, ostatniej celi siedzi drugi ja. Ma na sobie białą koszulkę tenisową, szorty i
za duże okulary przeciwsłoneczne. Wyleguje się na leżaku nad basenem. Czyta książkę:
Kryształowy korek.
Jedna z moich ulubionych.
- Znowu cię dopadł - mówi, nie podnosząc wzroku. - Znowu. Który to raz? Trzeci z
rzędu? Powinieneś się już zorientować, że u niego zawsze jest wet za wet.
- Tym razem prawie mi się udało.
- Cała ta koncepcja fałszywych wspomnień ze współpracy jest nawet niegłupia. Tylko
że w jego wypadku nie zadziała. Wojmózgi mają niestandardowy płat potyliczny i
niesekwencyjny grzbietowy kanał wizualny. Nie oszuka się ich złudzeniem optycznym.
Szkoda, że archontowie nie przyznają punktów za starania.
- Zaraz... Jak to możliwe, że ty o tym wiesz, a ja nie?
- A co, myślałeś, że nie ma tu innych le Flambeurów? Ja siedzę tu już dłuższy czas.
Zresztą nieważne: żeby pokonać wojmózga, potrzebujesz dziesięciu punktów. Chodź do
mnie. Pomogę ci.
- Całuj mnie w nos, dupku.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agraffka.pev.pl