Rafał Ziemkiewicz - Walc Stulecia,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
//-->ZlEMKIEWICZWALCSTULECIABól może nie być jałowy, jeśli tylko uda się go w coś przemienić.James JonesStąd do wieczności1.Potem, gdy rozpamiętywał w nieskończoność, jego myśli wciąż wracały dobalu w wiedeńskiej operze; do tej niepowtarzalnej chwili, gdy pośródblasku kryształowych lamp, pośród wirujących w rytm walca kandelabrów,galowych mundurów i koronek oznajmiał zdumionej lady Chatsworth,żenikt nie musi ich sobie przedstawiać, bo to on właśnie jest stwórcą tegoświata.Ale najpierw była rozmowa z Alem, menedżerem AC Games. Rozmowa, doczasu której Orin wciąż liczył,żejakoś z tego wszystkiego wybrnie.Właściwie nie; nie tyle liczył, co faktu,żejuż nie może na to liczyć, wciążjeszcze nie przyjmował do wiadomości. W tym dziwnym stanienieprzyjmowania do wiadomości trwał przez kilka ostatnich tygodni.Wiedział, oczywiście,żeostateczny termin kontraktu na „Walc stulecia"upływa nieubłagalnie iżewyszedł ze wszystkich wynegocjowanychlimitów. Wiedział,żepowinien się jakoś przygotować do przykrej roz-mowy, skonsultować z doradcą jej strategię, zgromadzić argumenty,przemyśleć zawczasu, z czego może po długich targach ustąpić, a co poprostu musi zostać jak jest. Wiedział, ale jakby nie wiedział. To znaczy:wiedział nie on, tylko coś w nim wiedziało i bezskutecznie próbowało się ztą wiedzą przebić do jego rozsądku. A on z dnia na dzień odkładałprzemyślenie tej sprawy do jutra, skupia-jąc się na mozolnym sprawdzaniu muzealnych archiwów w poszukiwaniudwumiejscowego nieuporta czy lodówki dla Trockiego - tak obsesyjnieuważnym, jakby zależały od niego losy całegoświata.Dopiero po rozmowie z Alem przestało to już być możliwe.- Nie możemy tego zrobić, Orin - westchnął Al takżałośnie,jakby towłasną pracę niweczył tymi słowami. - Po prostu nie możemy, nawet dlaciebie.Rozmawiali przez sieć. To by nawet Orinowi odpowiadało; coraz częściejczuł wręcz fizyczną przykrość na myśl o wyjściu z domu, a wszystkie tebiznesowe rytuały i hierarchie, regulowane etykietą sztywną jak obyczajedworu Ludwików, naprawdę mało go obchodziły Odpowiadałoby mu to,gdyby fakt,żetym razem nie zaproszono go już na rozmowę osobistą, niebył ze strony koncernu jasnym, zrozumiałym komunikatem. „Twojaintegrity podupada" -krzyczało każde z uprzejmych słów kontaktującegosię z nim asystenta. Aby mu ten bezlitosny komunikat osłodzić, kiedy jużprzemierzył wszystkie olśniewające, kosztowne pejzaże głównychinterfejsów firmy, Al przyjął go w swojej prywatnej komórce, wnieoficjalnym awatarze. Ten z kolei gest miał podkreślić dawne zasługiOrina i to,żewciąż pozostaje dla koncernu kimś więcej niż tylko jednym zwielu kontraktowych kreatorów. Oczywiście, wiedział doskonale,żetotylko trik, obmyślony przez podpro-gowców firmy. Tak samo, jak sposób,w jaki Al i inni menedżerowie koncernu prowadzili negocjacje - zawszeotwarci aż do bólu, jakby z całego serca pragnęli ci jakoś pomóc. Wiedział,żeto sztuczki, ale mimo wszystko, jak każdy, dawał się tymi sztuczkamirozbroić.- Uważacie,żeto jest złe? - zapytał Orin, zdając sobie sprawę,żewżadnymwypadku nie jest to reakcja, na którą jego rozmówca nie byłbydoskonale przygotowany.- Złe?! - Widmowa postać Ala, nachylona w kapitańskim fotelu, rozłożyłabezradnie ręce. - Daj spokój, chłopie, ty nie robisz złych rzeczy. To jestbardzo dobre. Więcej, po prostu wspaniałe. I właśnie na tym polegakłopot. Za dobre: rozmach, dopracowanie szczegółów, komplikacjafabuły, obfitość postaci... Sam schemat bazowy interakcji rozgryzałemparę dni. Przeszedłeś samego siebie, bezżadnejprzesady. Tylko, proszę,spójrz na to z naszej strony: koszty podstawowej obsługi co najmniejdziesięciokrotnie większe niż przy „Wilhelmie Zdobywcy", a szansę rozpo-wszechnienia mniejsze.- To po prostu coś nowego. Nikt jeszcze dotąd takiej gry nie zrobił.Tego też nie chciał powiedzieć, dobrze wiedział,żenatychmiast stanie siężałosny.Nienawidził się za te słowa już w tej samej chwili, kiedy awatarAla złożył modlitewnie ręce i uniósł oczy ku sufitowi, jakby pragnął zade-monstrować w ten sposób bogu menadżerów, z jakimi ludźmi musi sięmęczyć.Prywatna komórka sieci Ala była zrobiona na kapitańską kajutę staregożaglowcai tak samo, jak komórka oficjalna, wystawiała projektantomkoncernu znakomiteświadectwo.Każdy słój naścianie,każde włóknozwiniętej w kącie konopnej liny, dawały stuprocentowe złudzenierzeczywistości. Ciężki, mosiężny zegar, przyśrubowany nad fotelem, lśniłpełgającymi plamamiświatłastylowej lampy naftowej, pokrywające blatpapiery szeleściły przy poruszeniu, gdzieś zzaściandocierały szum morzai marynarskie pokrzykiwania, a cała kajuta zdawała się z lekka kołysać -tak delikatnie,żenie było się pewnym, czy to fale, czy tylko pobudzona tąscenografią wyobraźnia.- Otóż to, chłopie, otóż to - Al uśmiechnął się smutno. - Skoro niktwcześniej nie zrobił takiej gry, to znaczy,żetakich gier się po prostu nierobi. Gdyby to był interes, gdyby nawet mogło się zwrócić, przynajmniejzwrócić, ktoś by już dawno się połaszczył.- Nie zrozumiałeś mnie. Nikt takiej gry dotąd nie zrobił, to znaczy,żeniktnie jest w stanie ocenić jej szans w rozpowszechnianiu. Wasze ankietymogą zbadać popyt na coś, czego ludzie się spodziewają, ale nie powiedząci nic o szansach rzeczy zupełnie nowej. Klienci muszą ją dopierozobaczyć, spróbować i wtedy się okaże, czy to ich zachwyci.Al uśmiechał się tylkołagodniei smutno, jakby chciał pokazać,żedoceniawiarę Orina, ale nie potrafi jej podzielić.- To by oznaczało poważne inwestycje, nawet sobie nie zdajesz sprawy, ojakich sumach mówisz. Kiedy sprzedajesz coś, co klient zna i czego sięspodziewa, wystarczy się odwołać do tych oczekiwań. A tu musielibyśmywykreować popyt od zera, przeprowadzić kampanię zdolną przebić inne iwzbudzić zainteresowanie nowością. Tego się już nie robi. Wiesz,żeludziedzisiaj w ogóle nie są ciekawi nowości, wżadnejbranży.- Oczywiście,żeto by oznaczało inwestycję. Nie ma dużego zysku bezdużego ryzyka, w sztuce obowiązują te same prawa, co u was. Więcejtego samego, co się już spodobało, to recepta na mały sukces. Wielkisukces można odnieść tylko czymś zupełnie niespodziewanym, czymś, cozaskoczy i zachwyci.Mówił to wszystko bez nadziei,żezdoła się przebić przez argumentacjęAla. Po prostu uważał,żetrzeba to powiedzieć.- Chyba nie myślisz, Orin,żepodejmowaliśmy decyzję bez dokładnychbadań i kalkulacji? To wszystko, co mówisz, to oczywiście prawda. Tylkożenas w obecnej sytuacji rynkowej po prostu na takie ryzyko nie stać.Żebyuzyskać czterdziestoprocentową szansę osiągnięcia w pierwszymmiesiącu rozpowszechniania dziesięcioprocentowego zainteresowania wsegmencie potencjalnych nabywców, musielibyśmy zainwestowaćrównowartość planowa-nych zysków z półrocza...Głos Ala i jego intonacja nie zmieniły się ani odrobinę, ale rytm zdańzachwiał się gwałtownie - albo cytował jakieśściągniętez sieci dane, albopo prostu oddał głos systemowi eksperckiemu. Tak jest właśnie z rozmowąprzez sieć; nigdy nie wiesz, co tak naprawdę ma w ręku człowiek skryty zaawatarem, nie wiesz nawet, czy ktoś tam w ogóle naprawdę jest. Właśniedlatego biznesowa etykieta kazała tak celebrować rytuał osobistegospotkania.Al urwał po kilku zdaniach, gdy tylko zauważył,żewysypywane narozmówcę dane osiągnęły cel. Orin powtó-rzył jeszcze,żepowinni wypuścić przynajmniej betę i wysondować rynekchoćby przez kluby, ale na te wszystkie „przecież" Ala nie mógł znaleźćdobrej odpowiedzi. Przecież tendencjąświatowąjest geograficznadywersyfikacja oczekiwań konsumentów, segmenty rynku się oddalają, aten europejski, poza którym „Walc" w ogóle nie może mieć szans, nadodatek maleje, i coś tam, i coś jeszcze, w każdym razie, tak czy owak,AC musi minimalizować swoje koszty. Proste.Al przeszedł do dalszej części rozgrywki. Znowu był teraz uosobieniemżyczliwości.- Naprawdę, chciałbym z tego jak najwięcej ocalić. Tego rosyjskiegooficera i sprawę kolei transsyberyjskiej; to na pewno. Jest dobre tło,sceneria, jest pomysł na misję... No i ten nastrój. W tym jesteśznakomity, naprawdę. Tylko dodać jakąś sensowną kobietę, no izredukować drugi plan.- To właśnie drugi plan buduje nastrój.- No tak... Tak, wiem. Zrozum, naprawdę to doceniamy,żeu ciebie bylestatysta, byle konduktor do prze-dziurkowania biletów ma jakąś ludzkącechę, jakieś swojeżycie...Ale koszty, chłopie, koszty dystrybucji!Przecież wiesz, jak tożrepamięć.- Przepraszam, Al, nie ucz mnie mojej roboty. Zużywam dokładnie tylepamięci, ile jest potrzebne do uzyskania optymalnego efektu. Każdaoszczędność w ten czy inny sposób zabije złudzenie rzeczywistości.Awatar Ala pokiwał uprzejmie głową i podjął przerwany wątek, jakby wogóle nie słyszał ostatnich słów rozmówcy- Zdaję sobie sprawę,żedla kogoś z twoim nazwiskiem taka propozycjamoże brzmieć jak obraza... Ale tylko tyle mogę ci na razie zaoferować. Amusimy coś zrobić szybko,żebyjakoś podtrzymać twój kontrakt.Tego się nie spodziewał.- Podtrzymać kontrakt? Musimy podtrzymać mój kontrakt?Zza kapitańskiego biurka dobiegło go ciężkie westchnienie.- Czy ty w ogóle nie sprawdzasz stanu konta? Mój Boże, jak ja bym chciałbyć artystą. Chłopie, nie możesz liczyć całeżyciena swojego „Wilhelma".Wiesz, ile osób sięgnęło w ostatnim miesiącu po demo? Sto siedemnaście.Jeśli zejdzie poniżej setki, po trzech miesiącach zdejmą go z naszychserwerów, takie są zasady. I jeśli do tego czasu nie będę miał od ciebie nicnowego... No, wybacz, ależadnafirma nie rozdaje zasiłków.- Nie potrzebuję zasiłków, do cholery! - a jednak nie wytrzymał. -Zrobiłem najlepszą grę, jaką kiedykolwiek miałeś w dystrybucji i...- I ja jej nie mogę kupić. Uwierz, naprawdę mnie to boli, ale nie mogę.Nie w tej wersji. Chcesz, idź do konkurencji, punkt dwudziesty szóstykontraktu. Słuchaj - zawahał się nagle, z błyskiem podejrzenia w oku - amoże ty mnie specjalnie tak przyciskasz,żebyotworzyć tę opcję? Jeśli tak,to nie musisz, dam ci zgodę od ręki. Ja, wszystko, co mogę z tego wziąć,to jeden wątek: prosta misja, sensacja i szczypta erotyki, na jedną, góradwie postaci. I bez tej całej polityki. Ludzie rzygają polityką. Załatwię cinawet na główną kobiecą postać Lukę, chcesz?Nie chciał. Jak wszystkie sławne postaci, była pewnie obłożonadziesiątkami idiotycznych pomysłów swojego kreatora.- Daj spokój, Luka jest przechodzona.Przez dłuższą chwilę Al patrzył tylko na niego smutnym, współczującymwzrokiem. Wcale nie musiał mówić tego na głos.- Nie musimy dzisiaj podejmować decyzji - rzucił pojednawczo. - Prześpijsię z tym, zobacz, co się dzieje na twoim koncie. Ja wiem,żeto ciężkokroić własną fabułę, kiedy się nad nią tyle pracowało. Ale musisz mniezrozumieć...Dopiero wracając poprzez surrealistyczne pejzaże sieci AC Games, jakbypowyjmowane z albumów Salvadora Dalego, uświadomił sobie,żenajbardziej zabolał go w tej rozmowie nie wyrok na ukochane dzieło, aleto, czego Al wcale nie powiedział na głos. Czego nie musiał mówić.„Ty też już jesteś przechodzony". Miał to po prostu wypisane w oczach,mimo całej tej nieszczerejżyczliwości,jaką napełnił je komputerowyretusz.Problemy z AC Games. Właściwie było to coś oczywistego, do czego dawnojuż przywykł. Zaczęły się niemal nazajutrz po sukcesie, przy „Bitwie podCuszimą". Orin przygotowywał ją przez to o pół roku dłużej, niż przewi-dywał kontrakt, i ostatecznie dał się przekonać do odstąpienia odpierwotnego zamysłu. W efekcie powstał system znacznie lepiejskonstruowany od „Wilhelma", lecz nie dorównujący mu popularnością.Owszem, miał publiczność i, tak jak poprzednia gra, przyniósł mu nagrodęWahren-hoffa. Ale wzbudził uznanie głównie pośród kolegów po fachu ikonkurentów, którzy natychmiast zaczęli zrzynać jego pomysły krótkichłączymatrycy i zbiorowego modelowania przez jeden jej obszar wielupostaci. AC Games zdjęło „Cuszimę" z serwerów i zarchiwizowało ją jużprawie rok temu.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]