Rafał W. Orkan - Dziki Mesjasz, Książki
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
//-->Dziki MesjaszRafał W. OrkanParamythia Vakkerby # 2Kiedy będziemy wybijać im oknaGdy zadepczemy ich ślad na ulicachGdy wytępimy ich sekretarkiKiedy zawisną na szubienicachNie jesteśmy niewidzialniNie jesteśmy nieśmiertelniNie jesteśmy niewidzialniNie, my nie jesteśmy pierdolnięciGdy zaciągniemy ich w ciemne bramyGdy rozbijemy o pyski butelkiKiedy będziemy wybijać im oknaKiedy będziemy wybijać im oknaPost Regiment„Wielki Las”Siedziba błądzących ciałszukających swego wyludniaczasiedziba błądzących ciałdostatecznie ograniczonaby daremna była ucieczkaby daremne poszukiwaniadostatecznie obszerna i wielkaGdzieś podobno jest tajemne przejścietunel lub korytarz albo chodnikprowadzący, jak mówi poetaku schronom naturyinnym marzy się włazprowadzący do kominagdzie podobno widać jeszcze gwiazdyArmia„Wyludniacz”stadium pierwszeKryształowo czysty1. Yatze SamedaZesłalimnie do piekła, W najczarniejsze ciemności, w najsmródliwsząnieczystość, świńskość nieludzką, wynaturzoną. Jakiż to pech musi mnie prześladować, jakiempopełnił grzechy wobec Boga, że gildia jednym rozkazem, jak wyrokiem, wyznacza minajbardziej srogą z możliwych karę? Strącony w czeluść najgorszą, z przestrachem napawam sięswym cierpieniem, obejmując wzrokiem piekielne wytwory dawnych architektów. Tu jeden domzdaje się obrastać drugim, jedna ulica wgryza się w inną, tunel wciska swą mroczną mackęw ceglany korytarz, niknący pod zwałowiskiem gruzu i rdzewiejącej blachy, by wyłonić siępyskiem rozwartym, uzębionym kratą omszałą, gdzieś w ślepym zaułku, gdzie gniją resztkiofiary z jakiejś dziewczyny nieszczęsnej. Pomieszane ciało i kamień, cegła i metal, rdzai zgnilizna, oddech i wyziew jednakie, cuchnące trującym waporem. Nieczystą purpurą zarastająściany kamienic, tłusta sadza osiada na oknach, na dachach, na twarzach tubylców. Wszyscymają oczy okropne, przekrwione, przepełnione jakimś szałem lub śniące na jawie narkotycznekoszmary i wizje. Dreszcz wzbudza już sam widok tych dusznych ciemności naokoło, tych cieniwalczących o dominację z przyćmionym światłem spadziowych latarni. Zstąpiłem w królestwoledwie kilku kolorów – purpury magicznego skażenia, brunatnego blasku spadzi, czerni sadzyi cienia, sinego błękitu flogenitowych dymów, zgniłej zieleni rozkładu i rdzawej barwy krwi,której przelew zdaje się tu piętnować ulice przeklętymi znakami.Oddycham brudem i już ten oddech zdaje mi się zbrodnią dokonywaną na własnej osobie.Jakimże samoupodleniem muszą się wykazywać Technomagowie, którzy z wyboru tkwiąw Domenie Dzbana, wiodąc swe żywoty nieszczęsne i czyniąc z nich jasny dowód świętejpokory.Lecimy wolno, szum akasilników roztapia się w gwarze podmiasta jak kropla oleju narozgrzanej blasze. Coś kusi, coś nie pozwala odwrócić wzroku. Patrzeć, patrzeć, patrzeć! Chłonąćtę dławiącą atmosferę, napawać się niepokojem, tym trudnym do ogarnięcia drżeniem duszyLektyka sunie ponad dachami, ponad pochylonymi karkami tych duchowych i cielesnychnędzarzy, których los cisnął był w otchłań przeklętą. Dotąd nie zdawałem sobie sprawy, jakwygląda dom rodzinny robotników, którymi zwykle rozporządzam. Teraz jak obuchem w czoło;takie domy połamane, takie drogi powykrzywiane, takie dusze potrzaskane…Gigantyczne ślimaki estakad zostają za nami. Zanurzamy się w najduszniejszą część DomenyDzbana, wylatujemy z Wielkiego Kotła w Dzielnicę Stągwi, gdzie stoją fabryki Zakonu, dalej jużtylko zachodnie rubieże, osiedla dzikie, jak narośle na chorym ciele; mijamy domy jak śmietniskai śmietniska jak domy, pod samą ścianę ogromnej jaskini, w której mieści się wciąż nierealnew moich oczach podmiasto. A tam, jak w czarnym mrowisku, dziesiątki ludzi, maszyn, baraków,płotów, szyn i wagonów, kopców lśniących mrocznym poblaskiem, ścieżek wydeptanychw brudzie, opętanych krzyków i przekleństw.Praca wre.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]