Rafał Kosik - Vertical, !!! 2. Do czytania, DO POSEGREGOWANIA!!
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
dla S.L.
1. Pytania
Tego dnia, kiedy zgin
Ģ
ł Harsid, padał deszcz. T
ħ
cza miała kształt idealnego okr
ħ
gu, nim
znikn
ħ
ła w burych chmurach. Woda przeciekała na wylot przez wszystkie pokłady i moczyła
moje posłanie, w miejscu gdzie nie starczało brezentu. W szarych strugach wody i podmuchach
wiatru sieci falowały jak wielkie a
Ň
urowe skrzydła, wprawiaj
Ģ
c w delikatne bujanie całe miasto.
Przesiedziałem kilka godzin w swoim k
Ģ
cie obok magazynu lin. Przez szczeliny krat nade mn
Ģ
widziałem pokład dowodzenia, sk
Ģ
d wydawano polecenia rozwini
ħ
cia kolejnych płacht do
łapania wody, zamykania i otwierania zaworów przy zbiornikach, b
Ģ
d
Ņ
zluzowania namokłych
sieci. Nie licz
Ģ
c krz
Ģ
taniny kilku ludzi, na czas deszczu miasto niemal zamierało.
Harsid wypadł za barierk
ħ
, albo sam wyskoczył. Musiało si
ħ
tak sta
ę
, bo wielokrotne
przeszukiwanie wszystkich pokładów nie dało rezultatu. Kiedy
Ļ
w dole były sieci, które by go
zatrzymały. Potem przeniesiono je wy
Ň
ej, by zwi
ħ
kszy
ę
połowy. Harsid był niespełna rozumu –
tak mówili, ale ja wiedziałem swoje. Był m
Ģ
dry, mo
Ň
e najm
Ģ
drzejszy z nas wszystkich. Znał
odpowiedzi na wiele pyta
ı
, a co wa
Ň
niejsze, znał te
Ň
wiele pyta
ı
, na które nie było odpowiedzi.
Stary ogrodnik wprawił w ruch nieznane trybiki w mojej głowie. Jego znikni
ħ
cie było dla mnie
ko
ı
cem prawdziwego dzieci
ı
stwa, a pocz
Ģ
tkiem
Ļ
wiadomego, dorosłego
Ň
ycia. To był impuls,
który przestawił mój umysł na inny rodzaj pracy. Wła
Ļ
nie wtedy zrozumiałem,
Ň
e nic nie jest
niezmienne. Wkrótce potem dotarło do mnie jeszcze to,
Ň
e ja te
Ň
kiedy
Ļ
b
ħ
d
ħ
stary. I
Ň
e kiedy
Ļ
umr
ħ
.
* * *
Gdy po kilku dniach wiatr rozwiał nieco chmury, wszyscy zgromadzili si
ħ
przy barierkach,
próbuj
Ģ
c wypatrzy
ę
zmiany. W zasi
ħ
gu wzroku jak zawsze było kilkadziesi
Ģ
t niewykorzystanych
lin. Niektóre wystarczaj
Ģ
co blisko, by próbowa
ę
ich dosi
ħ
gn
Ģę
, gdyby zaistniała taka potrzeba.
Sigg zacz
Ģ
ł krzycze
ę
ze swojego małego, okr
Ģ
głego pokładu,
Ň
e na południu widzi wi
Ģ
zk
ħ
uformowan
Ģ
na naszej wysoko
Ļ
ci, wi
ħ
c zapewne było tam inne miasto. Wszyscy z nadziej
Ģ
wpatrywali si
ħ
we wskazanym kierunku, a kapitan osobi
Ļ
cie wdrapał si
ħ
do obserwatorium, by
sprawdzi
ę
t
ħ
wiadomo
Ļę
.
Od wielu miesi
ħ
cy nie zbli
Ň
yli
Ļ
my si
ħ
do
Ň
adnego miasta do
Ļę
blisko, by móc rozpocz
Ģę
Wymian
ħ
. Wysoko w górze i daleko pod nami widzieli
Ļ
my wiele czarnych kropek, ale były
odległe o rok, albo i wi
ħ
cej.
Kapitan długo siedział w wielkim fotelu i wpatrywał si
ħ
w okular teleskopu. W ko
ı
cu wstał
i oparł si
ħ
silnymi dło
ı
mi o barierk
ħ
. Był postawnym m
ħŇ
czyzn
Ģ
w sile wieku. Wiatr poruszał
jego peleryn
Ģ
i czarnymi, przetykanymi siwizn
Ģ
włosami. Spojrzał z góry na wszystkich
mieszka
ı
ców.
– Zobaczyłem miasto na południu – oznajmił. – Jest odległe o kilka miesi
ħ
cy. Rozwi
ı
cie
Ň
agle.
Rozległy si
ħ
wiwaty na cze
Ļę
kapitana i obserwatora. W ci
Ģ
gu godziny na linach mi
ħ
dzy
pokładami i na dodatkowych masztach rozpi
ħ
to kilka
Ň
agli. Północny wiatr popychał nas
w stron
ħ
spotkania.
Wspi
Ģ
łem si
ħ
po krótkich schodkach do małego królestwa Sigga i przytkn
Ģ
łem oko do
okularu teleskopu. Mi
ħ
dzy chmurami zobaczyłem czarn
Ģ
kropk
ħ
i nieostre, szarawe pasmo ich
wi
Ģ
zki. Sigg mruczał pod nosem, zapisuj
Ģ
c co
Ļ
starannie w swojej wielkiej ksi
ħ
dze. Wreszcie
zamkn
Ģ
ł j
Ģ
, zało
Ň
ył okulary i odwrócił si
ħ
do mnie. Poka
Ņ
ny brzuch utrudniał mu poruszanie si
ħ
po ciasnym i zagraconym pokładzie obserwacyjnym.
– Oczy ju
Ň
nie te – westchn
Ģ
ł. – Widz
ħ
zaledwie nieostr
Ģ
plamk
ħ
. Zało
Ňħ
si
ħ
,
Ň
e ty potrafisz
rozpozna
ę
nawet jego kształt.
– Ma kształt prawie-kuli – przytakn
Ģ
łem. – Tak jak nasze.
Pami
ħ
tam, jak Sigg opowiadał,
Ň
e kiedy
Ļ
chciano przerobi
ę
jego przyrz
Ģ
d na co
Ļ
bardziej
po
Ň
ytecznego, ale udowodnił,
Ň
e teleskop si
ħ
przydaje. Sigg był wyj
Ģ
tkowym człowiekiem,
a jego pokład – wyj
Ģ
tkowym miejscem. Mimo to, nikt poza mn
Ģ
nie interesował si
ħ
jego prac
Ģ
.
Uwa
Ň
ano go za nieszkodliwego dziwaka. Gdyby nie to,
Ň
e potrafił dostrzec inne miasto
z odległo
Ļ
ci kilku lat, dawno zagoniono by go do innej pracy, a jego skarby wymieniono na
po
Ň
ywienie lub ziemi
ħ
.
Wychyliłem si
ħ
przez barierk
ħ
i spojrzałem w dół. Wystaj
Ģ
ce poza obrys miasta mechanizmy
były przytwierdzone solidnymi wspornikami pod głównym pokładem. Wolno przesuwały si
ħ
w gór
ħ
po linach, ci
Ģ
gn
Ģ
c za sob
Ģ
cał
Ģ
konstrukcj
ħ
.
Cesenu podchodził kolejno do ka
Ň
dej z lin. Uderzał w nie i słuchał wibracji, słyszalnych
tylko dla niego. Patrzył w gór
ħ
, potem w dół. Obserwowałem jego poczynania. Chodził zwykle
w specyficzny sposób: powoli, w ostatniej chwili wydłu
Ň
aj
Ģ
c krok. Sprawiał wra
Ň
enie człowieka,
który nigdy si
ħ
nie spieszy, ale i tak zawsze zd
ĢŇ
a na czas. Cesenu miał czarne, kr
ħ
cone włosy
i lekko si
ħ
garbił. Starzał si
ħ
, to fakt, ale wci
ĢŇ
był niezast
Ģ
pionym mechanikiem. Wiedział
wszystko o nap
ħ
dach i mechanizmach miasta. Niewiele mówił. Nie odpowiadał na pytania, je
Ļ
li
odpowied
Ņ
wymagała u
Ň
ycia kilku zda
ı
. Mimo jego wszystkich dziwactw, szacunek okazywał
mu nawet kapitan.
Wreszcie Cesenu poszedł do kapitana, poinformowa
ę
go o wynikach swoich ogl
ħ
dzin. Ka
Ň
dy
inny wykrzyczałby nowiny na całe gardło,
Ň
eby podkre
Ļ
li
ę
swoj
Ģ
rol
ħ
w społeczno
Ļ
ci. Ale nie on.
Pobiegłem na dół posłucha
ę
. Jedna z lin mogła nale
Ň
e
ę
do miasta znajduj
Ģ
cego si
ħ
o dwa lata
drogi nad nami. Pozornie swobodne liny od zachodu przez dłu
Ň
szy ju
Ň
czas nie zmieniały
znacz
Ģ
co swego poło
Ň
enia, co mogło znaczy
ę
,
Ň
e s
Ģ
resztk
Ģ
ich wi
Ģ
zki. Nasze starania
o przemieszczenie mogły kolidowa
ę
z planami tych na górze. Korzystniej było wi
ħ
c odczepi
ę
t
ħ
lin
ħ
i zast
Ģ
pi
ę
za jaki
Ļ
czas inn
Ģ
.
Nasze miasto wisiało na dziewi
ħ
ciu linach, a mieli
Ļ
my jeszcze dwa wolne nap
ħ
dy. Pozbycie
si
ħ
tej jednej liny nie powinno zachwia
ę
równowagi. Kapitan ustalił,
Ň
e wyczepienie nast
Ģ
pi rano.
* * *
Rzadko bawiłem si
ħ
z innymi dzie
ę
mi, a było ich w moim wieku pi
ħ
cioro, mo
Ň
e sze
Ļ
cioro,
je
Ļ
li liczy
ę
Nyk
ħ
, który coraz ch
ħ
tniej przebywał w towarzystwie m
ħŇ
czyzn i traktował mnie
z góry. Zawsze trzymałem si
ħ
troch
ħ
z boku. Rówie
Ļ
nicy dawali mi odczu
ę
,
Ň
e jestem inny.
Sporo czasu przesiadywałem na brzegu pokładu i gapiłem si
ħ
w Niebo, lub próbowałem
zrozumie
ę
, jak działa który
Ļ
z mechanizmów miasta. Zdarzało si
ħ
,
Ň
e w mojej głowie kł
ħ
biło si
ħ
tyle pyta
ı
,
Ň
e zapominałem o
Ļ
wiecie wokół. Tylko na nieliczne z nich potrafiłem znale
Ņę
odpowiedzi, ale i tak nie wiedziałem, czy s
Ģ
prawdziwe. Kto
Ļ
inny musiał tu przesiadywa
ę
przede mn
Ģ
– w metalu, przy samej kraw
ħ
dzi wyryte były jakie
Ļ
znaki. Nie wiedziałem, co
oznaczaj
Ģ
.
Drgni
ħ
cie pokładu i nast
ħ
puj
Ģ
cy po nim gong oznajmiły,
Ň
e co
Ļ
wpadło w sieci. Cz
ħ
sto
zamy
Ļ
lałem si
ħ
tak,
Ň
e nie słyszałem, jak kto
Ļ
do mnie mówił. Gong jednak docierał do mnie
zawsze. Zaczekałem, a
Ň
wyci
Ģ
gn
Ģ
zdobycz i wytaszcz
Ģ
j
Ģ
na najbli
Ň
szy pokład. Wtedy ruszyłem
do pracy. Było to co
Ļ
ci
ħŇ
kiego, bo l
Ň
ejsze przedmioty sam zdejmowałem. Byłem sieciarzem –
łatałem sieci. Niemal zawsze po upadku ci
ħŇ
kiego przedmiotu p
ħ
kało kilka oczek. Zdarzało si
ħ
,
Ň
e przedmiot przelatywał na wylot zostawiaj
Ģ
c po sobie poszarpan
Ģ
dziur
ħ
wi
ħ
ksz
Ģ
od człowieka.
Tym razem wygl
Ģ
dało na to,
Ň
e nic si
ħ
nie stało, ale i tak musiałem tam wej
Ļę
i sprawdzi
ę
.
Przypi
Ģ
łem link
ħ
asekuracyjn
Ģ
i doszedłem do połowy długo
Ļ
ci poziomego masztu.
Zeskoczyłem na sie
ę
. Ugi
ħ
ła si
ħ
pode mn
Ģ
i jak zwykle doznałem uczucia, jakbym spadał.
Dziwne mrowienie gdzie
Ļ
wewn
Ģ
trz mi
ħĻ
ni znów dało o sobie zna
ę
. Nie lubiłem mie
ę
Nieba pod
stopami, a jednocze
Ļ
nie poci
Ģ
gało mnie. Zawsze była jeszcze linka asekuracyjna... W kilku
susach dotarłem do
Ň
ółtej wst
ĢŇ
ki, któr
Ģ
oznaczono prawdopodobne miejsce upadku. Zgodnie
z przewidywaniami nie było uszkodze
ı
. Poło
Ň
yłem si
ħ
nad bezdenn
Ģ
przepa
Ļ
ci
Ģ
i zapatrzyłem
w dół. Wolno bujałem si
ħ
w wielkim hamaku, rozkoszuj
Ģ
c si
ħ
uczuciem swobodnego spadania
i tego podskórnego niepokoju, który nie dopuszczał do pełnego rozlu
Ņ
nienia. Bałem si
ħ
tego, ale
wła
Ļ
nie ten strach sprawiał,
Ň
e było to przyjemne. Liny naszej wi
Ģ
zki robiły si
ħ
coraz cie
ı
sze
i znikały w bł
ħ
kitnym Niebie na granicy spojrzenia. Z mojego miejsca widziałem wyra
Ņ
nie trzy
miasta. Odwróciłem si
ħ
na plecy. To samo – liny znikaj
Ģ
ce w oddali, w bezmiernym bł
ħ
kicie.
– Murk!
ĺ
pisz tam?
Murk to byłem ja. Nie spałem i nie miało to
Ň
adnego znaczenia, czy naprawi
ħ
sie
ę
teraz, czy
za pi
ħę
minut. Nie miało znaczenia nawet to,
Ň
e sie
ę
nie jest uszkodzona. Chodziło o dyscyplin
ħ
.
Zerwałem si
ħ
i wróciłem na pokład.
Łatanie nie było wcale proste. Takie naprawienie sieci, by nie była w tym miejscu słabsza,
ani mniej elastyczna, wymagało sprawnych r
Ģ
k i do
Ļ
wiadczenia. Łata powinna by
ę
taka sama jak
ka
Ň
de inne miejsce. Nale
Ň
ało zrobi
ę
to tak, by nie dało si
ħ
potem odnale
Ņę
Ļ
ladu dziury. Bywało,
Ň
e sp
ħ
dzałem na sieci pół dnia, niemal nie czuj
Ģ
c potem r
Ģ
k.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]